Witam Was serdecznie,
Dziś zapowiadana druga część wpisu o Inglocie z dużą ilością zdjęć i swatchy :) Większość cieni które posiadam, oraz wszystkie róże i pudry pochodzą z linii Freedom System i przechowuję je w dedykowanych paletkach.
W tej chwili mam 4 palety na 5 cieni (do jednej można włożyć również róż lub puder) oraz 4 palety Flexi bez przegródek, dzięki czemu przechowuję w nich nie tylko Inglota. To optymalne rozwiązanie dla mnie, do którego doszłam wypróbowując inne palety i systemy przechowywania. Ale więcej o różnych paletkach magnetycznych w osobnym wpisie.
Zaczniemy od róży do twarzy oraz pudrów modelujących HD.
Posiadam 3 róże:
90 - zimny, lekko wpadający w fiolet, z mini-drobinkami, po roztarciu delikatnie podkreśla chłodne makijaże, nie jest tak "mocny" jak wydaje się w opakowaniu.
27 - ciepły, koralowo-brzoskwiniowy, dobry do ciepłej karnacji, mocna pigmentacja o satynowym wykończeniu, nie mój kolor.
75 - ciepły średni brąz, który posłużyć może również do ocieplania twarzy, wygląda ładnie również na jasnej skórze. Swatche kolorów na ręce i po roztarciu.
Pudry modelujące HD to coś dla fanów makijażu, w codziennym makijażu zwykłych śmiertelników to produkty moim zdaniem zbędne. Możemy nimi wykonturować twarz oraz ukryć różne skórne przypadłości. Moje kolory to 505 - idealny dla mnie kolor do konturowania, zimny brąz, łanie się rozcierający, którego kolor można budować, oraz 501 - miał być żółtym pudrem niwelującym cienie i przebarwienia, ale okazał się ciut za ciemny, dobry do ciepłej karnacji.
Zestawiłam kolor 501 z typowo żółtym pudrem wykańczającym ProArtist Banana 01 (nowa linia Freedom Makeup o której niebawem opowiem więcej) a 505 z różem 75 by porównać podtony. Oto efekty:
Jeśli chodzi o pudry i róże Inglot są to dobre produkty, a moim ulubieńcem, jak widać po stopniu zużycia, jest 505. Mogę je polecić z czystym sumieniem, tylko pierwszy raz warto obejrzeć je na żywo w salonie lub na stoisku, bo zdjęcia w sklepie internetowym są mylące...
Cienie Inglot, moim zdaniem, są bardzo dobrej jakości i używam ich niemal codziennie. Bardzo dobrze łączą się z cieniami innych marek i bazami pod cienie. Oczywiście przy tak dużym wyborze kolorów i wykończeń zawsze trafi się jakiś niewypał, każda firma ma takie wpadki, ale Inglot to i tak jeden z moich cieniowych faworytów.
Pierwsza paletka, chłodna:
Swatche na ręce bardzo dobrze oddają kolory cieni.
341 - matowy, delikatny, blady, ciepły i brudny róż - cudo.
344 - matowy jasno-beżowy taupe.
363 - ciemny taupe.
465 - śliwkowy brąz ze złotymi drobinkami.
153 - perłowy, błyszczący, mokry, taupe, bardzo uniwersalny, nadaje się i do ciepłego i do chłodnego makijażu.
Kolejna paleta, ciepła:
355 - matowy, ładnie kryjący beżowy cień w kolorze mojej skóry, używam pod łuk brwiowy.
463 - cień Double Sparkle, beż z małymi złotymi drobinkami, piękny w opakowaniu, ładny na palcu potartym o cień, beznadziejny na powiece. Nie daje koloru a drobinki zostają na aplikatorze/pędzlu/palcu. Ogromne rozczarowanie. Na zdjęciu powyżej kilka grubych warstw.
110 - opalizujący, mocno błyszczący z linii AMC Shine, jaśniutkie, żółte złotko.
430 - perłowe, mocno błyszczące złoto. Nie za żółte, nie za miedziane, idealne.
616 - matowa musztarda ze złotymi mini-drobinkami. Niesamowity choć "trudny" kolor.
Teraz cienie z paletki Flexi:
Usunęłam z palety cienie innych marek, aby dobrze było widać Inglota. Jasno-brzoskwiniowy, perłowy cień (393) w lewym górnym rogu został sfotografowany jako ostatni po prawej, na dodatkowym zdjęciu swatchy z ciepłej paletki. Jak widać na skórze daje bardziej złotawy odcień.
Kolejne kolorki, tym razem ciemne:
463 - cień Double Sparkle, beż z małymi złotymi drobinkami, piękny w opakowaniu, ładny na palcu potartym o cień, beznadziejny na powiece. Nie daje koloru a drobinki zostają na aplikatorze/pędzlu/palcu. Ogromne rozczarowanie. Na zdjęciu powyżej kilka grubych warstw.
110 - opalizujący, mocno błyszczący z linii AMC Shine, jaśniutkie, żółte złotko.
430 - perłowe, mocno błyszczące złoto. Nie za żółte, nie za miedziane, idealne.
616 - matowa musztarda ze złotymi mini-drobinkami. Niesamowity choć "trudny" kolor.
Teraz cienie z paletki Flexi:
Usunęłam z palety cienie innych marek, aby dobrze było widać Inglota. Jasno-brzoskwiniowy, perłowy cień (393) w lewym górnym rogu został sfotografowany jako ostatni po prawej, na dodatkowym zdjęciu swatchy z ciepłej paletki. Jak widać na skórze daje bardziej złotawy odcień.
Kolejne kolorki, tym razem ciemne:
420 - opalizująca szaro-fioletowa perła powiedziałabym nawet, że z odrobiną różu. Zimny odcień, prawie duochrome. Piękna!
308 - bardzo, bardzo ciemny, neutralny fiolet. Dość suchy i pylący.
306 - bardzo, bardzo ciemny, zimny brąz wpadający w szarość. Trwały, trochę suchy.
302 - bardzo ciemny brąz z odrobiną bordo. Ciepły odcień, trwały i miękki w dotyku, niepylący.
Cienie tzw. "paski" z linii Integra, kiedyś dużo popularniejsze, można ciągle jeszcze spotkać na wyprzedażach w Inglocie.
40N - szara perła, podkreślam SZARA, nie srebrna. Pozytywne zaskoczenie jakościowe i kolorystyczne.
55L - perłowo-drobinkowy duochrome: żółte złoto rozcierające się w róż. Śliczny.
30S - w opakowaniu różowy, na skórze daje tylko lekką świeżą poświatę. Świetnie rozświetla wewnętrzne kąciki oczu, neutralny, dobry do ciepłych i zimnych makijaży.
62S - ni to mat ni satyna. Niewielkie drobinki niewidoczne po roztarciu. W opakowaniu ciemne bordo, na skórze blednie wchodząc w biskupią purpurę.
Cienie z linii Vertigo to jedne z pierwszych cieni jakie pamiętam z Inglota i których zaczęłam regularnie używać. Były jeszcze takie potrójne w czarnych okrągłych opakowaniach :) Niestety, wyjmując je z opakowań nie pomyślałam o spisaniu kolorów ciemnego, zimnego, matowego fioletu i ślicznej, matowej, pistacjowej zieleni :( Odcień 72 to mój faworyt, to 3 lub 4 opakowanie. Choć przyznam, że miałam dłuższe przerwy w jego używaniu, to jednak co pewien czas do niego wracam. Uważam, że jest wręcz idealny dla blondynek. Może być traktowany jako rozświetlacz wewnętrznego kącika oka lub nałożony samodzielnie na cała powiekę i też wygląda świetnie. Cień jest jasno różowy, ale jego kolor zależy właściwie od odcienia naszej skóry, satynowy, niepylący. W niewielkiej ilości tworzy ładną, jasną mgiełkę, w większej rozświetla i otwiera oko, nie dając plastikowego perłowo-różowego efektu Barbie.
Ostatnie dwa cienie, to miniaturka matu 300 z nowej kolekcji What a Spice w odcieniu orzechowym, bardzo ciepłym oraz pojedynczego cienia Sprint wyjętego z opakowania w kolorze matowej soczystej trawiastej zieleni ze złotymi drobinkami (88).
Tak oto przebrnęliśmy przez przegląd kolorów. Jeśli nosicie się z zamiarem najazdu na Inglot i kupieniu kilku produktów, zastanówcie się jaki sposób przechowywania będzie dla Was najodpowiedniejszy. Czy będą to produkty do użytku domowego czy będą często podróżowały z Wami. Do domu polecam inwestycję w paletkę Flexi - jest moim zdaniem optymalna wielkościowo, porządna i włożycie do niej co tylko chcecie. Ja z moją Flexi również podróżuję, jednak w tym przypadku minusem jest brak lusterka. Paletki na pojedyncze cienie lub róże to moim zdaniem najmniej praktyczne i ekonomiczne wyjście. A już w następnym wpisie zaprezentuję Wam paletkę magnetyczną która wywarła na mnie duże wrażenie.
Mam nadzieję, że moja opinia była dla Was przydatna.
Pozdrawiam, M.
308 - bardzo, bardzo ciemny, neutralny fiolet. Dość suchy i pylący.
306 - bardzo, bardzo ciemny, zimny brąz wpadający w szarość. Trwały, trochę suchy.
302 - bardzo ciemny brąz z odrobiną bordo. Ciepły odcień, trwały i miękki w dotyku, niepylący.
Cienie tzw. "paski" z linii Integra, kiedyś dużo popularniejsze, można ciągle jeszcze spotkać na wyprzedażach w Inglocie.
40N - szara perła, podkreślam SZARA, nie srebrna. Pozytywne zaskoczenie jakościowe i kolorystyczne.
55L - perłowo-drobinkowy duochrome: żółte złoto rozcierające się w róż. Śliczny.
30S - w opakowaniu różowy, na skórze daje tylko lekką świeżą poświatę. Świetnie rozświetla wewnętrzne kąciki oczu, neutralny, dobry do ciepłych i zimnych makijaży.
62S - ni to mat ni satyna. Niewielkie drobinki niewidoczne po roztarciu. W opakowaniu ciemne bordo, na skórze blednie wchodząc w biskupią purpurę.
Cienie z linii Vertigo to jedne z pierwszych cieni jakie pamiętam z Inglota i których zaczęłam regularnie używać. Były jeszcze takie potrójne w czarnych okrągłych opakowaniach :) Niestety, wyjmując je z opakowań nie pomyślałam o spisaniu kolorów ciemnego, zimnego, matowego fioletu i ślicznej, matowej, pistacjowej zieleni :( Odcień 72 to mój faworyt, to 3 lub 4 opakowanie. Choć przyznam, że miałam dłuższe przerwy w jego używaniu, to jednak co pewien czas do niego wracam. Uważam, że jest wręcz idealny dla blondynek. Może być traktowany jako rozświetlacz wewnętrznego kącika oka lub nałożony samodzielnie na cała powiekę i też wygląda świetnie. Cień jest jasno różowy, ale jego kolor zależy właściwie od odcienia naszej skóry, satynowy, niepylący. W niewielkiej ilości tworzy ładną, jasną mgiełkę, w większej rozświetla i otwiera oko, nie dając plastikowego perłowo-różowego efektu Barbie.
Ostatnie dwa cienie, to miniaturka matu 300 z nowej kolekcji What a Spice w odcieniu orzechowym, bardzo ciepłym oraz pojedynczego cienia Sprint wyjętego z opakowania w kolorze matowej soczystej trawiastej zieleni ze złotymi drobinkami (88).
Tak oto przebrnęliśmy przez przegląd kolorów. Jeśli nosicie się z zamiarem najazdu na Inglot i kupieniu kilku produktów, zastanówcie się jaki sposób przechowywania będzie dla Was najodpowiedniejszy. Czy będą to produkty do użytku domowego czy będą często podróżowały z Wami. Do domu polecam inwestycję w paletkę Flexi - jest moim zdaniem optymalna wielkościowo, porządna i włożycie do niej co tylko chcecie. Ja z moją Flexi również podróżuję, jednak w tym przypadku minusem jest brak lusterka. Paletki na pojedyncze cienie lub róże to moim zdaniem najmniej praktyczne i ekonomiczne wyjście. A już w następnym wpisie zaprezentuję Wam paletkę magnetyczną która wywarła na mnie duże wrażenie.
Mam nadzieję, że moja opinia była dla Was przydatna.
Pozdrawiam, M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz