Witam Was
serdecznie,
Dziś
kilka słów o dwóch produktach marki Gosh. Zeszłego lata, na wakacjach, stałam
się posiadaczką paletki pięknych i wesołych 9ciu cieni o nazwie Wild Las Vegas oraz
czarnego tuszu do rzęs Catchy Eyes.
Paletkę kupiłam, ba!, rzuciłam się na nią (te
kolory) a tusz dodano mi gratis do palety. Kolory zawróciły mi w głowie i faktycznie kojarzą się z bajecznymi neonami Światowej Stolicy Rozrywki. Moje pierwsze wrażenie dotyczące
cieni było bardzo dobre – miękkie, dobrze napigmentowane, obłędne zestawienie
kolorów, porządna paleta z fajnym lusterkiem. Tusz był miłym dodatkiem, lecz
nie otwierałam go przez dłuższy czas w końcu o nim zapominając.
Na wakacjach zrobiłam nią 1 makijaż, bo jakoś ciągle nie było czasu ani pomysłu na szaleństwa, urlop się skończył, paletka i ja wróciłyśmy do domu. I tu zaczęły się schody. Po pierwsze okazało się, że kolory zawarte w palecie mam powtórzone w swoich zasobach i to w wersji matowej, perłowej, drobinkowej – do wyboru, do koloru! Po drugie, pigmentacja jest jednak trochę gorsza niż „domowych” cieni. Po trzecie, była to era używania matów i paletka zaczęła zalegać na półce. Typowy, nieprzemyślany zakup. Zrobiłam swatche z myślą, że kiedyś wrzucę zdjęcia na bloga. Bo nie chodzi o to, że paletka jest kiepska. Jest to naprawdę bardzo dobry produkt. Ładnie pachnie, cienie są miękkie i dobrze się aplikują, trwałość również jest dobra. Po prostu w tamtym czasie był to zupełnie zbędny zakup z którego nie korzystałam. Paletka obecnie cieszy moją przyjaciółkę 😊
Na wakacjach zrobiłam nią 1 makijaż, bo jakoś ciągle nie było czasu ani pomysłu na szaleństwa, urlop się skończył, paletka i ja wróciłyśmy do domu. I tu zaczęły się schody. Po pierwsze okazało się, że kolory zawarte w palecie mam powtórzone w swoich zasobach i to w wersji matowej, perłowej, drobinkowej – do wyboru, do koloru! Po drugie, pigmentacja jest jednak trochę gorsza niż „domowych” cieni. Po trzecie, była to era używania matów i paletka zaczęła zalegać na półce. Typowy, nieprzemyślany zakup. Zrobiłam swatche z myślą, że kiedyś wrzucę zdjęcia na bloga. Bo nie chodzi o to, że paletka jest kiepska. Jest to naprawdę bardzo dobry produkt. Ładnie pachnie, cienie są miękkie i dobrze się aplikują, trwałość również jest dobra. Po prostu w tamtym czasie był to zupełnie zbędny zakup z którego nie korzystałam. Paletka obecnie cieszy moją przyjaciółkę 😊
Do tuszu wróciłam po dwóch miesiącach. Zniechęcona
paletką, nie spodziewałam się cudów. Pierwsze malowanie – totalny niewypał,
bubel i ogólnie koszmar. Już nawet nie pamiętam co było nie tak, ale wiem, że
znowu rzuciłam go do szuflady. I tak leżał. Leżał tydzień, dwa. I nagle, gdy z
mojego Loreal’a nie mogłam już nic wycisnąć, sięgnęłam po Gosh’a. I byłam w
szoku!
Cudo nie tusz. Gdy dostał powietrza, konsystencja
zrobiła się idealna, czerń piękna i do tego szczoteczka, która idealnie łapie i
rozdziela moje proste i dość krótkie rzęsy robiąc wachlarzyk jak nigdy dotąd. Do
tego maluje rzęsy a nie brudzi skóry między/pod/nad nimi. Musiałabym chyba
specjalnie się umazać samą końcówką, żeby były jakieś zbędne ślady. Od tego
czasu nie zamieniam go na żaden inny, a każdy chwilowy „skok w bok” kończył się
powrotem do mojego Gosh’ka. I niech się schowają Sephory, Loreale, MaxFactory. Catchy
Eyes rządzi 😊
I tak oto
zakończyły się moje zeszłoroczne, kompulsywne zakupy. Jeszcze uwaga na koniec –
nie kupujcie więcej niż potrzebujecie/używacie. Ja mam 47 szminek a tylko jedne
usta…
Mam
nadzieję, że moja opinia była dla Was przydatna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz