środa, 25 stycznia 2017

Polskie marki kosmetyczne: Inglot cz. 1


Witam Was serdecznie,
Dzisiaj pierwsza część wpisu o polskiej marce INGLOT  powstałej w 1983 roku w Przemyślu. Kosmetyki INGLOT towarzyszą mi od początku mojej przygody z makijażem, zawsze były bardzo przystępne cenowo i wysokiej jakości, a do tego produkowane w Polsce (95% produkcji powstaje w Przemyślu!). Poza salonami firmowymi i wyspami kosmetycznymi INGLOT można kupić w wielu mniejszych drogeriach na terenie całego kraju oraz oczywiście w firmowym sklepie internetowym. Pierwszy zagraniczny salon został otwarty w 2006 roku w Montrealu w Kanadzie, a obecnie funkcjonuje ponad 530 salonów w ponad 70 krajach na sześciu kontynentach. Jednym słowem, polskie kosmetyki podbiły Świat! Widać to szczególnie po wpisaniu hasła z nazwą produktu lub nr cienia w przeglądarkę – otrzymujemy wyniki z blogów, stron, youtuba, sklepów, z całego świata, w różnych językach. Dla mnie bardzo ważny jest fakt, że producent oferuje ogromną linię kosmetyków do samodzielnego komponowania zestawów, mowa tu oczywiście o FREEDOM SYSTEM. Dzisiaj przedstawię Wam produkty INGLOT które posiadam i używam na co dzień. Pod zdjęciami znajdziecie oczywiście mój komentarz. Zaczynamy!

Duraline to chyba jeden z najbardziej popularnych produktów. Oleisty płyn dzięki któremu z sypkiego lub prasowanego cienia możemy uzyskać eyeliner, a z pudrów i róży - produkty w kremie lub płynie. Duraline zwiększa odporność kosmetyków na ścieranie i podbija ich kolor. Świetnie rozrzedza zaschnięty tusz do rzęs oraz eyeliner. Można pomieszać z pomadką, niektórzy stosują nawet kilka kropel do podkładu aby zwiększyć jego trwałość, ale ja tego zabiegu nie polecam. Wygodna, szklana pipeta zapewnia precyzyjne dozowanie. Produkt ciekawy, wielofunkcyjny i przydający się każdej malującej się kobiecie.

W swojej kosmetyczce posiadam jedną pomadkę Inglot z kolekcji Black Swan. Pomadki o matowym wykończeniu urzekły mnie od pierwszego wejrzenia i miałam dylemat, którą wybrać (zdjęcie zapożyczone z http://makeup-trendy.pl). 
Na szarą 436 decydowałam się po przymierzeniu jej w salonie – przyznam, że wtedy nie wyglądała zachęcająco, ale tak jak myślałam, wszystko zależy od odpowiedniego makijażu. Konsystencja pomadki jest sucha i tępa, trudno nakłada się na usta, a i te muszą być odpowiednio przygotowane (bez peelingu i nawilżenia ani rusz).
Jednak trwałości nie można jej odmówić. Kolor to szarość z fioletem, tak zimny odcień wygląda dobrze przy śnieżnobiałych, chemicznie wybielonych zębach, w innych przypadkach trzeba pamiętać by uśmiechać się „bez zębów” ;) 
Kolor jest na tyle ciekawy, że cieszę się z zakupu i to on jest dla mnie w tym przypadku kluczowy. Na zdjęciach zestawiłam ją z innymi ciekawymi kolorami z Golden Rose: popularnym, trupim numerem 10 z serii Longstay Matte Lipstick oraz czarnym numerem 33 z serii Velvet Matte Lipstick. Zdjęcia w świetle dziennym i sztucznym.

Świeżym nabytkiem jest konturówka w żelu AMC o numerze 87. Kolor to prawdziwy, głęboki morski, mix zieleni, turkusu i niebieskiego.
Jest baaardzo trwała i muszę usuwać ją olejem kokosowym. Kolor muszę budować, pierwsza warstwa zostawia lekkie prześwity. Jest bardzo kremowa, jak na żelowy eyeliner wręcz rzadka, myślę, że gdy odrobinę przeschnie będzie idealna pod względem krycia i konsystencji. Obawiam się, że zdjęcia nie oddają jej prawdziwego koloru, ciężko o dobre światło zimą.

Odżywka na bazie wody wzmacniająca paznokcie czeka na razie na użycie. Kupiłam ją w zestawie myśląc, że będzie dobrym preparatem podkładowym.
Ponieważ jest to typowa wcierka do kuracji, podczas której malowanie paznokci odpada zapewne przekażę ją dalej. Niestety nic nie mogę o niej powiedzieć. Słyszałam dużo pozytywnych opinii o lakierach do paznokci Inglot, jednak nie sprawdzałam tego osobiście, bo przyznam szczerze, że ceny lakierów odstraszają. W takiej kwocie powinny same malować paznokcie ;)

Świetnym patentem za który cenię Inglot są magnetyczne kasetki do samodzielnego komponowania paletek.
Seria Freedom System to również cienie, róże, pudry, korektory, podkłady w kompakcie, pomadki, rozświetlacze, bronzery o różnej gramaturze i wykończeniu oraz perfumy w kremie. Kasetki występują w kilku wielkościach z różnym podziałem miejsca w środku. Ja preferuję „piątki” oraz paletki Flexi – czyli te bez przegródek z dużym polem magnetycznym.
Na zdjęciach prezentuję niektóre moje paletki. Magnesy są bardzo mocne, a paletki zapewniają bezpieczeństwo kosmetykom podczas transportu, tworzywo jest grube, solidne. Moje zaliczyły kilka bliskich spotkań z ziemią i nic się nie stało
.


Mini zalotka idealnie nadaje się do moich oczu o prostych i dość krótkich rzęsach. dobrze leży w dłoni i ładnie podkręca. Gumeczka jest mięciutka a w opakowaniu znajdziemy oczywiście drugą, zapasową.
Standardowe zalotki kiepsko się u mnie spisują, nigdy nie udaje mi się złapać wszystkich rzęs, część podkręcam przy nasadzie, inne "łapią" się tylko końcami, jednym słowem mordęga i efekt mizerny. Mini zalotka Inglota umożliwia mi łapanie rzęs partiami i podkręcanie w jednakowej odległości od nasady. Nie łamie rzęs i nie podkręca ich pod kątem prostym :)

W części drugiej zaprezentuję Wam swatche cieni, pudrów, róży i bronzerów które posiadam i opowiem o nich trochę więcej.

Mam nadzieję, że moja opinia była dla Was przydatna.

Pozdrawiam, M.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz