wtorek, 31 stycznia 2017

Polskie marki kosmetyczne: Inglot cz.2

Witam Was serdecznie,
Dziś zapowiadana druga część wpisu o Inglocie z dużą ilością zdjęć i swatchy :) Większość cieni które posiadam, oraz wszystkie róże i pudry pochodzą z linii Freedom System i przechowuję je w dedykowanych paletkach.
W tej chwili mam 4 palety na 5 cieni (do jednej można włożyć również róż lub puder) oraz 4 palety Flexi bez przegródek, dzięki czemu przechowuję w nich nie tylko Inglota. To optymalne rozwiązanie dla mnie, do którego doszłam wypróbowując inne palety i systemy przechowywania. Ale więcej o różnych paletkach magnetycznych w osobnym wpisie.
Zaczniemy od róży do twarzy oraz pudrów modelujących HD.

Posiadam 3 róże: 
90 - zimny, lekko wpadający w fiolet, z mini-drobinkami, po roztarciu delikatnie podkreśla chłodne makijaże, nie jest tak "mocny" jak wydaje się w opakowaniu.
27 - ciepły, koralowo-brzoskwiniowy, dobry do ciepłej karnacji, mocna pigmentacja o satynowym wykończeniu, nie mój kolor.
75 - ciepły średni brąz, który posłużyć może również do ocieplania twarzy, wygląda ładnie również na jasnej skórze. Swatche kolorów na ręce i po roztarciu.
Pudry modelujące HD to coś dla fanów makijażu, w codziennym makijażu zwykłych śmiertelników to produkty moim zdaniem zbędne. Możemy nimi wykonturować twarz oraz ukryć różne skórne przypadłości. Moje kolory to 505 - idealny dla mnie kolor do konturowania, zimny brąz, łanie się rozcierający, którego kolor można budować, oraz 501 - miał być żółtym pudrem niwelującym cienie i przebarwienia, ale okazał się ciut za ciemny, dobry do ciepłej karnacji. 
Zestawiłam kolor 501 z typowo żółtym pudrem wykańczającym ProArtist Banana 01 (nowa linia Freedom Makeup o której niebawem opowiem więcej) a 505 z różem 75 by porównać podtony. Oto efekty:

Jeśli chodzi o pudry i róże Inglot są to dobre produkty, a moim ulubieńcem, jak widać po stopniu zużycia, jest 505. Mogę je polecić z czystym sumieniem, tylko pierwszy raz warto obejrzeć je na żywo w salonie lub na stoisku, bo zdjęcia w sklepie internetowym są mylące...
Cienie Inglot, moim zdaniem, są bardzo dobrej jakości i używam ich niemal codziennie. Bardzo dobrze łączą się z cieniami innych marek i bazami pod cienie. Oczywiście przy tak dużym wyborze kolorów i wykończeń zawsze trafi się jakiś niewypał, każda firma ma takie wpadki, ale Inglot to i tak jeden z moich cieniowych faworytów.
Pierwsza paletka, chłodna:
Swatche na ręce bardzo dobrze oddają kolory cieni.
341 - matowy, delikatny, blady, ciepły i brudny róż - cudo.
344 - matowy jasno-beżowy taupe.
363 - ciemny taupe.
465 - śliwkowy brąz ze złotymi drobinkami.
153 - perłowy, błyszczący, mokry, taupe, bardzo uniwersalny, nadaje się i do ciepłego i do chłodnego makijażu.
Kolejna paleta, ciepła:
355 - matowy, ładnie kryjący beżowy cień w kolorze mojej skóry, używam pod łuk brwiowy.
463 - cień Double Sparkle, beż z małymi złotymi drobinkami, piękny w opakowaniu, ładny na palcu potartym o cień, beznadziejny na powiece. Nie daje koloru a drobinki zostają na aplikatorze/pędzlu/palcu. Ogromne rozczarowanie. Na zdjęciu powyżej kilka grubych warstw.
110 - opalizujący, mocno błyszczący z linii AMC Shine, jaśniutkie, żółte złotko.
430 - perłowe, mocno błyszczące złoto. Nie za żółte, nie za miedziane, idealne. 
616 - matowa musztarda ze złotymi mini-drobinkami. Niesamowity choć "trudny" kolor.
Teraz cienie z paletki Flexi:
Usunęłam z palety cienie innych marek, aby dobrze było widać Inglota. Jasno-brzoskwiniowy, perłowy cień (393) w lewym górnym rogu został sfotografowany jako ostatni po prawej, na dodatkowym zdjęciu swatchy z ciepłej paletki. Jak widać na skórze daje bardziej złotawy odcień.
Kolejne kolorki, tym razem ciemne:
420 - opalizująca szaro-fioletowa perła powiedziałabym nawet, że z odrobiną różu. Zimny odcień, prawie duochrome. Piękna!
308 - bardzo, bardzo ciemny, neutralny fiolet. Dość suchy i pylący.
306 - bardzo, bardzo ciemny, zimny brąz wpadający w szarość. Trwały, trochę suchy.
302 - bardzo ciemny brąz z odrobiną bordo. Ciepły odcień, trwały i miękki w dotyku, niepylący.
Cienie tzw. "paski" z linii Integra, kiedyś dużo popularniejsze, można ciągle jeszcze spotkać na wyprzedażach w Inglocie.
 40N - szara perła, podkreślam SZARA, nie srebrna. Pozytywne zaskoczenie jakościowe i kolorystyczne.
55L - perłowo-drobinkowy duochrome: żółte złoto rozcierające się w róż. Śliczny.
30S - w opakowaniu różowy, na skórze daje tylko lekką świeżą poświatę. Świetnie rozświetla wewnętrzne kąciki oczu, neutralny, dobry do ciepłych i zimnych makijaży.
62S - ni to mat ni satyna. Niewielkie drobinki niewidoczne po roztarciu. W opakowaniu ciemne bordo, na skórze blednie wchodząc w biskupią purpurę.
Cienie z linii Vertigo to jedne z pierwszych cieni jakie pamiętam z Inglota i których zaczęłam regularnie używać. Były jeszcze takie potrójne w czarnych okrągłych opakowaniach :) Niestety, wyjmując je z opakowań nie pomyślałam o spisaniu kolorów ciemnego, zimnego, matowego fioletu i ślicznej, matowej, pistacjowej zieleni :( Odcień 72 to mój faworyt, to 3 lub 4 opakowanie. Choć przyznam, że miałam dłuższe przerwy w jego używaniu, to jednak co pewien czas do niego wracam. Uważam, że jest wręcz idealny dla blondynek. Może być traktowany jako rozświetlacz wewnętrznego kącika oka lub nałożony samodzielnie na cała powiekę i też wygląda świetnie. Cień jest jasno różowy, ale jego kolor zależy właściwie od odcienia naszej skóry, satynowy, niepylący. W niewielkiej ilości tworzy ładną, jasną mgiełkę, w większej rozświetla i otwiera oko, nie dając plastikowego perłowo-różowego efektu Barbie.

Ostatnie dwa cienie, to miniaturka matu  300 z nowej kolekcji What a Spice w odcieniu orzechowym, bardzo ciepłym oraz pojedynczego cienia Sprint wyjętego z opakowania w kolorze matowej soczystej trawiastej zieleni ze złotymi drobinkami (88).

Tak oto przebrnęliśmy przez przegląd kolorów. Jeśli nosicie się z zamiarem najazdu na Inglot i kupieniu kilku produktów, zastanówcie się jaki sposób przechowywania będzie dla Was najodpowiedniejszy. Czy będą to produkty do użytku domowego czy będą często podróżowały z Wami. Do domu polecam inwestycję w paletkę Flexi - jest moim zdaniem optymalna wielkościowo, porządna i włożycie do niej co tylko chcecie. Ja z moją Flexi również podróżuję, jednak w tym przypadku minusem jest brak lusterka. Paletki na pojedyncze cienie lub że to moim zdaniem najmniej praktyczne i ekonomiczne wyjście. A już w następnym wpisie zaprezentuję Wam paletkę magnetyczną która wywarła na mnie duże wrażenie.

Mam nadzieję, że moja opinia była dla Was przydatna.

Pozdrawiam, M.  


   

środa, 25 stycznia 2017

Polskie marki kosmetyczne: Inglot cz. 1


Witam Was serdecznie,
Dzisiaj pierwsza część wpisu o polskiej marce INGLOT  powstałej w 1983 roku w Przemyślu. Kosmetyki INGLOT towarzyszą mi od początku mojej przygody z makijażem, zawsze były bardzo przystępne cenowo i wysokiej jakości, a do tego produkowane w Polsce (95% produkcji powstaje w Przemyślu!). Poza salonami firmowymi i wyspami kosmetycznymi INGLOT można kupić w wielu mniejszych drogeriach na terenie całego kraju oraz oczywiście w firmowym sklepie internetowym. Pierwszy zagraniczny salon został otwarty w 2006 roku w Montrealu w Kanadzie, a obecnie funkcjonuje ponad 530 salonów w ponad 70 krajach na sześciu kontynentach. Jednym słowem, polskie kosmetyki podbiły Świat! Widać to szczególnie po wpisaniu hasła z nazwą produktu lub nr cienia w przeglądarkę – otrzymujemy wyniki z blogów, stron, youtuba, sklepów, z całego świata, w różnych językach. Dla mnie bardzo ważny jest fakt, że producent oferuje ogromną linię kosmetyków do samodzielnego komponowania zestawów, mowa tu oczywiście o FREEDOM SYSTEM. Dzisiaj przedstawię Wam produkty INGLOT które posiadam i używam na co dzień. Pod zdjęciami znajdziecie oczywiście mój komentarz. Zaczynamy!

Duraline to chyba jeden z najbardziej popularnych produktów. Oleisty płyn dzięki któremu z sypkiego lub prasowanego cienia możemy uzyskać eyeliner, a z pudrów i róży - produkty w kremie lub płynie. Duraline zwiększa odporność kosmetyków na ścieranie i podbija ich kolor. Świetnie rozrzedza zaschnięty tusz do rzęs oraz eyeliner. Można pomieszać z pomadką, niektórzy stosują nawet kilka kropel do podkładu aby zwiększyć jego trwałość, ale ja tego zabiegu nie polecam. Wygodna, szklana pipeta zapewnia precyzyjne dozowanie. Produkt ciekawy, wielofunkcyjny i przydający się każdej malującej się kobiecie.

W swojej kosmetyczce posiadam jedną pomadkę Inglot z kolekcji Black Swan. Pomadki o matowym wykończeniu urzekły mnie od pierwszego wejrzenia i miałam dylemat, którą wybrać (zdjęcie zapożyczone z http://makeup-trendy.pl). 
Na szarą 436 decydowałam się po przymierzeniu jej w salonie – przyznam, że wtedy nie wyglądała zachęcająco, ale tak jak myślałam, wszystko zależy od odpowiedniego makijażu. Konsystencja pomadki jest sucha i tępa, trudno nakłada się na usta, a i te muszą być odpowiednio przygotowane (bez peelingu i nawilżenia ani rusz).
Jednak trwałości nie można jej odmówić. Kolor to szarość z fioletem, tak zimny odcień wygląda dobrze przy śnieżnobiałych, chemicznie wybielonych zębach, w innych przypadkach trzeba pamiętać by uśmiechać się „bez zębów” ;) 
Kolor jest na tyle ciekawy, że cieszę się z zakupu i to on jest dla mnie w tym przypadku kluczowy. Na zdjęciach zestawiłam ją z innymi ciekawymi kolorami z Golden Rose: popularnym, trupim numerem 10 z serii Longstay Matte Lipstick oraz czarnym numerem 33 z serii Velvet Matte Lipstick. Zdjęcia w świetle dziennym i sztucznym.

Świeżym nabytkiem jest konturówka w żelu AMC o numerze 87. Kolor to prawdziwy, głęboki morski, mix zieleni, turkusu i niebieskiego.
Jest baaardzo trwała i muszę usuwać ją olejem kokosowym. Kolor muszę budować, pierwsza warstwa zostawia lekkie prześwity. Jest bardzo kremowa, jak na żelowy eyeliner wręcz rzadka, myślę, że gdy odrobinę przeschnie będzie idealna pod względem krycia i konsystencji. Obawiam się, że zdjęcia nie oddają jej prawdziwego koloru, ciężko o dobre światło zimą.

Odżywka na bazie wody wzmacniająca paznokcie czeka na razie na użycie. Kupiłam ją w zestawie myśląc, że będzie dobrym preparatem podkładowym.
Ponieważ jest to typowa wcierka do kuracji, podczas której malowanie paznokci odpada zapewne przekażę ją dalej. Niestety nic nie mogę o niej powiedzieć. Słyszałam dużo pozytywnych opinii o lakierach do paznokci Inglot, jednak nie sprawdzałam tego osobiście, bo przyznam szczerze, że ceny lakierów odstraszają. W takiej kwocie powinny same malować paznokcie ;)

Świetnym patentem za który cenię Inglot są magnetyczne kasetki do samodzielnego komponowania paletek.
Seria Freedom System to również cienie, róże, pudry, korektory, podkłady w kompakcie, pomadki, rozświetlacze, bronzery o różnej gramaturze i wykończeniu oraz perfumy w kremie. Kasetki występują w kilku wielkościach z różnym podziałem miejsca w środku. Ja preferuję „piątki” oraz paletki Flexi – czyli te bez przegródek z dużym polem magnetycznym.
Na zdjęciach prezentuję niektóre moje paletki. Magnesy są bardzo mocne, a paletki zapewniają bezpieczeństwo kosmetykom podczas transportu, tworzywo jest grube, solidne. Moje zaliczyły kilka bliskich spotkań z ziemią i nic się nie stało
.


Mini zalotka idealnie nadaje się do moich oczu o prostych i dość krótkich rzęsach. dobrze leży w dłoni i ładnie podkręca. Gumeczka jest mięciutka a w opakowaniu znajdziemy oczywiście drugą, zapasową.
Standardowe zalotki kiepsko się u mnie spisują, nigdy nie udaje mi się złapać wszystkich rzęs, część podkręcam przy nasadzie, inne "łapią" się tylko końcami, jednym słowem mordęga i efekt mizerny. Mini zalotka Inglota umożliwia mi łapanie rzęs partiami i podkręcanie w jednakowej odległości od nasady. Nie łamie rzęs i nie podkręca ich pod kątem prostym :)

W części drugiej zaprezentuję Wam swatche cieni, pudrów, róży i bronzerów które posiadam i opowiem o nich trochę więcej.

Mam nadzieję, że moja opinia była dla Was przydatna.

Pozdrawiam, M.