niedziela, 19 listopada 2017

Essence My must haves palette - Hit czy kit?

Witam Was serdecznie,
Jeśli śledzicie wpisy na moim blogu wiecie zapewne, że jestem fanką palet do samodzielnego skomponowania. Gdy zobaczyłam w szafie Essence nową linię z wymiennymi wkładami oraz puste palety w bardzo atrakcyjnych cenach, nie zastanawiając się długo postanowiłam sprawdzić co to za ciekawostki.
Essence przygotował puste poczwórne paletki, solidnie wykonane, poręczne, bez lusterka ale za to przez przeźroczyste wieczko od razu widzimy jakie kolory mamy w środku. Od razu zaznaczę, że nie są to paletki magnetyczne. Każdy cień jest w miseczce z tworzywa, którą do paletki montujemy na "zatrzask". Pomysł niezły, cienie są lepiej chronione niż w przypadku cienkich metalowych wyprasek, w których, w czasie przekładania z palety do palety, cienie często ulegają pokruszeniu. 
Co do samych cieni, Essence wyprodukował kilkanaście kolorów o różnym wykończeniu, od matowych przez satynowe po metaliczne, nie wszystkie niestety były dostępne w moim sklepie, a z niektórych brakowało testerów. Cienie opakowane są w papierowe bistry z nazwą koloru i składem. Każda miseczka zabezpieczona jest przeźroczystym kapslem, który bez problemu możemy zdjąć i założyć ponownie.

Zdecydowałam się na podstawowy zestaw kolorystyczny: bazowy matowy beż 09 Chilli Vanilli, metaliczny szaro-brązowy, stalowy 19 Steel the Show, delikatnie satynowy śliwkowy fiolet 18 Black as a Berry. W opakowaniu cienie wyglądają obłędnie. Nabrane na palec i na swatchu prezentują się nadal super (zdjęcia z lampą - pogoda nie rozpieszcza). Dodatkowo mają bardzo przyjemną miękką konsystencję, matowy trochę pyli. Problem zaczyna się dopiero w czasie wykonywania makijażu. Pierwszy test wykonałam puchatym pędzelkiem syntetycznym. Beż nadał się nieźle pod łuk brwiowy, nie zrobił jasnej plamy, ładnie się rozprowadził, delikatnie osypał w trakcie aplikacji. Stalowy cień sprawił sporo kłopotu, bo nabrawszy go na pędzelek chciałam strząsnąć nadmiar i okazało się, że cały cień spadł z pędzla. Na białym włosiu nie zostało nic, dosłownie nic widocznego gołym okiem. Zmieniłam pędzel na naturalny, niestety niewiele to pomogło, podobnie jak aplikacja na mokro. Najlepszy efekt uzyskałam palcem, jednak o precyzję wówczas trudno. Oczekiwania oczywiście miałam na miarę cienia Platinum z palety Zoeva Mixed Metals ;) Cień Essence nałożony na bazę i odrobinę roztarty dużo traci na urodzie i "mocy", nie wytrzymał również trudów dnia i po kilku godzinach gdzieś zniknął... Taka tajemnicza teleportacja cieni z powieki nie zdarzyła mi się już dawno... Najgorzej wypadł najciemniejszy cień, który nabiera się podobnie na pędzel jak stalowy, jednak przy najmniejszej próbie roztarcia zamienia się w chmurę i ucieka z powieki, zastawiając lekki...brud? A zapowiadało się tak pięknie. 09 Chilli Vanilli okazał się "najlepszym" cieniem z całej trójki, chociaż muszę przyznać, że mam lepsze cienie bazowe w swoich zasobach. Bardzo liczyłam na 19 Steel the Show jednak trzeba się sporo nagimnastykować aby wykrzesać z niego to co widzimy w opakowaniu. Podobnie jest z 18 Black as a Berry - osiągnięcie pigmentacji z pudełeczka wydaje się niemożliwe. Pytanie czy warto tak bardzo napracować się nad tanim cieniem o krótkiej trwałości na powiece. Cienie kosztowały 4zł za sztukę, paletka 6zł.

Zastanawiam się, czy przypadkiem palety theBlam i Zoeva nie rozbestwiły mnie zanadto i czy nie wyrządzam krzywdy cieniom Essence swoją negatywną opinią. Postaram się więc o jak największy obiektywizm na podstawie trzech cieni i palety. Sam pomysł skomponowania własnej kolorystycznie palety jest super. System mocowania ogranicza jednak mocno użyteczność cieni i palety, zawężając ją do tej jedynej linii, gdyby były to tradycyjne magnesy możliwości mieszania byłoby duuużo więcej. Matowy beżowy cień 09 jest naprawdę przyzwoity, wspomniałam, że mam lepsze tego typu cienie, ale ale, mam również i gorsze ;) Ogromne oczekiwania związane z 19 prysnęły, lecz cień daje ładną poświatę, a bez dodatkowego podkręcania wygląda dość subtelnie i można spokojnie położyć go na całą powiekę. O 18 niestety nie mogę powiedzieć nic dobrego. Podsumowując, cienie Essence My must haves są bardzo zróżnicowane jakościowo, a wyglądem w opakowaniu nie należy się sugerować. Jedynym wyjściem jest własnoręczne przetestowanie w sklepie i sprawdzenie jak kolor i trwałość rozwijają się w ciągu dnia. Czy kupię kolejny cień? Wątpię, chociaż widziałam kolor który mnie zainteresował, lecz od pięciu tygodni nadal dostępny jest tylko jego tester. Beżową 09 będę pewnie zabierać na wyjazdy osobno, bo jak wspomniałam kapselki i miseczki zapewniają dobrą ochronę i stanowią osobne opakowanie. Przesłanie jest krótkie - sprawdźcie, nie kupujcie w ciemno!

Mam nadzieję, że moja opinia była dla Was przydatne i jeśli rozważacie zakup produktów z tej serii obejrzycie je najpierw na żywo.

Pozdrawiam, M.

wtorek, 7 listopada 2017

Zoeva Mixed Metals oraz pędzle Sunshade Minerals

Witam Was serdecznie,

Paletkę metalicznych cieni od Zoeva oraz nowy zestaw pędzli Sunshade Minerals testowałam na żywo w filmiku na YouTube TU.  Ze względu na podłą jakość filmu obiecałam umieścić na blogu swatche wszystkich kolorów cieni. Ponadto pokażę Wam bliżej zestaw 25 pędzli na który skusiłam się niedawno.


Cienie w palecie są bardzo dobrej jakości, jednak są nieco zróżnicowane pod względem pigmentacji, co zapewne spowodowane jest ich odmiennym wykończeniem. W palecie znajdziemy 7 cieni metalicznych, 2 satynowe (Bronce, Ore Stone) oraz 1 matowy - Onyks.


Pierwszy rząd:
ALLOY - metaliczny, ciepły, brązowy fiolet, bardziej fioletowy w opakowaniu niż na skórze.

NEO BRASS - metaliczne złoto z odrobiną khaki, kojarzy mi się z mosiądzem.

BRONCE - perłowo-satynowa złocista oliwka o odrobinę mniejszym natężeniu pigmentu.

RUSTY STEEL - ciepły, metaliczny brąz.

COPPER PLATE - metaliczna czerwona miedź.

 Pierwszy rząd w pełnej krasie:


 Drugi rząd:
 WARM SILVER - metaliczny, bardzo delikatny beż, po roztarciu - rozświetlający cień w kolorze mojej skóry.

 PLATINUM - metaliczny, wielowymiarowy cień w chłodnej tonacji lecz o złotym błysku, mieni się niczym piryt.

 ORE STONE - satynowy morski, najbardziej "zgaszony" odcień z paletki.

 ALUMINIUM - metaliczny, ciemno-stalowy.

ONYKS - matowa czerń, nieźle napigmentowana choć nie smolista", w moim odczuciu zbędny w tak skomponowanej palecie.

Wszystkie cienie z drugiego rzędu:
Mixed Metals to typowa paleta uzupełniająca, więc nie będziemy w stanie wykonać nią całego makijażu oka. Dlaczego ją wybrałam? Ze względu na kolorystykę. Szukałam palety z metalicznymi lub mocno błyszczącymi cieniami, ale uniwersalnej kolorystycznie, tj. z ciepłymi i chłodnymi odcieniami ale nie "nudnej" tylko "z pazurem". Zależało mi również na jakości cieni i łatwości ich aplikacji. Kolorystyka metalików Zoevy bardzo mi odpowiada, widoczny podział "temperatury" cieni (pierwszy rząd ciepły i drugi rząd zimny) oraz wybór kolorystyczny - w końcu coś innego niż jasne złoto, ciemne złoto, średnie złoto i czerwień ;) 

Czy jest w niej cień, który szczególnie przypadł mi do gustu? Oczywiście! Jest nim PLATINUM, który całe swoje piękno ujawnia po roztarciu pędzlem. To cień z rodzaju tych, które "robią" całą powiekę. Uwielbiam!

W filmie pokazuję również nowe pędzelki, to duży set od Sunshade Minerals. Wybrałam go, ponieważ w zestawie znajdują się zarówno pędzle syntetyczne jak i z naturalnego włosia. 


Jak widzicie testowanie w akcji, połowa pędzelków w myciu :)
Kształty pędzelków są dość dobrze przemyślane,  w tak dużych, a do tego tańszych zestawach często znajdujemy dużo podobnych do siebie oraz bezużytecznych pędzelków.
Tu wydaje się nie być takiego problemu, jest w nim nawet sporo pędzli o kształcie, powiedziałabym ekskluzywnym oraz takie, których nie miałam w swoich zbiorach do tej pory. 


Czy będzie to mój zamiennik Hakuro? Pierwsze testy są obiecujące, choć chyba nie jestem w stanie obyć się bez H79 od którego moje oko jest uzależnione ;)
Jeszcze kilka słów o samym opakowaniu. Byłam bardzo mile zaskoczona, gdy okazało się, że zestaw jest dodatkowo opakowany w śliczny satynowy woreczek. Ponieważ cały zestaw jest duży, woreczek jest również sporych rozmiarów i doskonale sprawdzi się do innych celów, np. przechowywania bielizny, biżuterii, mniejszych torebek.
Etui wykonane jest z grubego, skóropodobnego materiału, który wydaje się być dobrej jakości i odporny na przedwczesne pękanie.
Zapięcia są magnetyczne i klapka w zasadzie "sama" się zamyka bez niebezpieczeństwa przypadkowego otwarcia. Zaskoczeniem była również ulotka, którą widzicie na zdjęciu, a zasadniczo jej treść. Mianowicie znajdują się tam ilustrowana instrukcja jak prawidłowo myć i suszyć pędzle.
Mam nadzieję, że wpis okazał się ciekawy i przydatny.


Pozdrawiam, M.



środa, 1 listopada 2017

The Balm Meet Matt(e) Nude - recenzja i swatche / review and swatches



Witam Was serdecznie,
 

Na paletę od The Balm byłam napalona od dawna i szczerze mówiąc chodziło tu bardziej o samą markę niż o konkretne zestawienie kolorów. Jednak ze względu na cenę tych produktów zakup był odraczany na bliżej nieokreśloną przyszłość. Co skłoniło mnie to zakupu palety Meet Matt(e) Nude? Oczywiście impuls!

Przytłaczająca ilość matowych cieni które posiadam skłaniała mnie od początku ku paletom z serii Nude – Tude lub Dude, jednak po zapoznaniu się z wieloma opiniami i zdjęciami stwierdzałam za każdym razem, że obie mają za ciepłą tonację. Kusiły mnie również palety „mieszane”, z różami czy szminkami, ale przecież dobrze znam siebie i wiem, że takiej bym nie używała, a w tym przedziale cenowym zależy mi na pełnym wykorzystaniu kolorów i możliwości paletki.


Obejrzałam kilka zdjęć i Meet Matt(e) Nude była moja. Wiele oczekiwałam ale obawy też były niemałe (zwłaszcza po rozczarowaniu Zoeva Smokey). Czym mnie zaskoczyła paleta? Na początku kolorystyką. Okazało się, że to chyba najbardziej uniwersalna paleta jaką posiadam, bo są w niej cienie ciepłe, chłodne i zupełnie neutralne. Drugim plusem okazała się miękka formuła cieni i ich wysoka pigmentacja. Czuć, że to produkt bardzo wysokiej jakości, niezwykle przyjemnie się ich używa, doskonale się blendują, ładnie trzymają powieki.
Cienie są również duże, każdy ma 2.83g, czyli więcej niż kwadrat Inglota. Mimo tego, że w palecie jest tylko 9 kolorów, można wykonać nimi praktycznie każdy makijaż – dzienny, wieczorowy, ślubny – oczywiście klasyczny, bez szaleństwa kolorystycznego czy błysku. Często piszę, że jakaś paleta jest uniwersalna, ale wynika to z faktu, że takie najczęściej wybieram, takich szukam.


 

Opakowanie Meet Matt(e) Nude to wygodny i solidny kartonik z porządnym lusterkiem bez zniekształceń, w którym bez trudu można wykonać makijaż.


Swatche kolorów możecie zobaczyć na zdjęciu, cienie nanosiłam zgodnie z rzędami począwszy od góry. Nanosiłam je na czystą skórę, a zdjęcie wykonałam w świetle dziennym.









Na koniec dzienny makijaż w chłodnej tonacji przy użyciu paletki. Strzałkami zaznaczyłam użyte cienie, kreskę również wykonałam cieniem – Matt Johnson – oznaczonym serduszkiem.




Mam nadzieję, że moja opinia była dla Was przydatna.
Pozdrawiam, M.