Witam Was serdecznie,
Dziś prezentuję pierwszy z wpisów o
polskich markach kosmetycznych, które moim zdaniem, produkują kosmetyki godne
polecenia. Na pierwszy ogień idzie marka Paese, ponieważ niedawno nabyłam kilka
produktów i chcę Wam o nich opowiedzieć. Wpis podzielę na dwie części, czyli
zgodnie z dokonywaniem zakupów.
Korzystając
z dwóch 40% obniżek na firmowym stoisku w moim mieście, w ciągu ostatnich 3
miesięcy nabyłam aż 9 kosmetyków Paese. Nie
był to mój pierwszy kontakt z tą marką, ich produkty znam od lat i większość z
nich lubiłam, dla mnie, szczególnie gdy weszły do sklepów, były cenową konkurencją
dla Inglota. W tym wpisie podzielę się z Wami moją opinią o kupionych przeze
mnie produktach. Część z nich znałam i używałam wcześniej, część testowałam,
część była dla mnie zupełną nowością i nie wiedziałam czego się spodziewać.
Kolejny zakupiony produkt to puder
bambusowy. Muszę przyznać, że czaiłam się na niego od jakiegoś czasu, macając
na stoisku i szukając o nim opinii na innych blogach i youtube. Szukałam mocno
matującego, utrwalającego pudru na wielkie wyjścia o uniwersalnym odcieniu. Od
samego początku w grę wchodził Kryolan Anti Shine oraz któryś z „paesiaków” (Paese
oferuje puder bambusowy oraz ryżowy). Puder ryżowy nie był mi obcy, wcześniej
wykończyłam dwa opakowania sypkiego ryżaka od Pierre Rene, jednak oceniałam go
jako dobry puder na co dzień. Teraz oczekiwałam od pudru fajerwerków. Po ostatecznej
konsultacji z przemiłą Panią ze stoiska zdecydowałam się na bambusa, nie będę
ukrywać, że zadecydowała również różnica cenowa Paese i Kryolana. Puder jest
biały w opakowaniu i transparentny na twarzy. Bardzo dobrze i długotrwale
matuje, wystarczy niewielka ilość. Utrwalenie makijażu jest naprawdę widoczne,
dobrze spisywał się podczas ważnych wyjść w tegoroczne upały. Zdawałoby się, że
pudru jest malutko - jedynie 8g, jednak jest dużo wydajniejszy niż np. Pierre
Rene. Oczywiście nie jest to maska ani produkt „pancerny” odporny na wszystko, z
bardzo tłustej skóry poddanej wysiłkowi w upał spłynie wszystko, z biologią nie
wygrasz, ale bambusiak nie zrobi nam przy tym ciasta na twarzy. Puder ma w
składzie aż 90% krzemionki przy jednoczesnym braku talku i parabenów. Nie
uczulił mojej wrażliwej skóry, a ponieważ jest ona mieszana nakładam go tylko w
miejsca gdzie się przetłuszcza, najczęściej za pomocą puszka, lub dla
delikatniejszego efektu – pędzla. To produkt, który na stałe zagościł w mojej
kosmetyczce. Mam jednak dwa zastrzeżenia:
1) Dlaczego nie ma większych
pojemności?
2) Puszek dołączony do produktu nie
nadaje się absolutnie do niczego – nie przetrwał pierwszego ostrożnego prania :(
Następnym
produktem, który trafił do koszyka był długotrwały podkład Long Cover Fluid w
kolorze najjaśniejszym, czyli 00 Porcelain.
Nie kupowałam go w ciemno, wcześniej
przetestowałam spore próbki long cover’a oraz kolagenowego. I przyznam, że znów
pojawił się problem z wyborem, bo oba były bardzo dobre, choć każdy inny :)
Kolagenowy ładnie nawilżał i dawał efekt bardzo zdrowej cery, nie zapchał, nie
przetłuszczał nadmiernie, nie zmieniał koloru w ciągu dnia (choć oczywiście najjaśniejszy
i tak był trochę za ciemny po zimie), nie był też super trwały – raczej przeciętnie
utrzymywał się na skórze, stanowiąc dla mnie, bardzo dobry podkład na co dzień.
Ale, podobnie jak w przypadku pudru, miały być fajerwerki. Wzięłam więc
długotrwały. Może najpierw o jego wadach. Podkład oksyduje w trakcie noszenia i
jest dla mnie trochę za ciemny (latem nie było problemu). Aplikator zupełnie mi
się nie podoba, rozumiem, że z pompką byłby droższy, ale ta szpatułka jest
okropna, aż widzę jak wskakują do niego bakterie przy każdym otwarciu. Trzecią
wadą podkładu jest to, że nie mogę używać go codziennie bo jest po prostu za
silny! Tak, podkład jest NIEMAL wodoodporny. Producent zapewnia, że
przeznaczony jest to normalnej, suchej i wrażliwej cery, ale zapewniam, że z
mieszaną radzi sobie równie dobrze, a z w/w pudrem da radę również tłustszej.
Podkład bardzo mocno kryje, ale to ładne krycie, nie płaska maska. Jest moim „wyjściowym”
must have, a ewentualne różnice kolorystyczne z szyją lub dekoltem poza sezonem
letnim, ratuję barwiącym kremem Celia. Makijażu z użyciem Long Cover’a nie
muszę co chwilę sprawdzać, poprawiać i stresować się, że mój świeży wyprysk
wyłazi na światło dzienne. Mieszanka starter matujący AA – Long Cover Paese –
puder bambusowy Paese – utrwalacz Hean idealnie spisały się na pannie młodej o
mieszanej cerze podczas 37° upału. Po podkładzie nie pojawili się na mojej
twarzy żadni nieprzyjaciele. Nakładam go gąbką – nie nadaje się do nakładania
pędzlem typu Hakuro H50 (sprawdzone przez kilka osób). Na zdjęciu zestawiłam
kolory z N1 true Match Loreal i 40 Light Ivory Facefinity 3w1 Max Factor. Jak
widzicie bliżej mu do Max Factora, jest jednak ciemniejszy.
Ostatnim
zakupionym podczas tego wypadu kosmetykiem była baza pod cienie. W dużym i
wiele obiecującym kartoniku znajduje się malutki plastikowy słoiczek z 5ml
bazy. Cóż… Baza jest beżowa z lekką różową poświatą i jakimś odbijającym
światło pyłkiem niewidocznym na powiece.
Jest bardzo zbita i to mocno utrudnia
dobrą aplikację. Muszę się namęczyć aby ładnie i równomiernie rozprowadzić ją
na powiece, by nie tworzyła „klusek”, a
i wtedy mam wrażenie, że niemiłosiernie ciągnę i maltretuję moją biedną powiekę
oraz przysparzam jej dodatkowych zmarszczek. Po tym zdaniu chyba już wiecie
jaka jest moja opinia o tym produkcie. Nie jest to jednak całkowity bubel, bo
kiedy już ją okiełznamy, baza bardzo dobrze utrzymuje cienie, ładnie podbija
ich kolor i nic się nie roluje w załamaniach. Dobrze nadaje się do młodych,
jędrnych powiek – na takich nie będzie problemu z nałożeniem (polecam ją nieco ogrzać,
rozprowadzając jej odrobinę między
palcami), wystarczy jej minimalna ilość, ale dobrze rozprowadzona.
Baza na
powiece jest niemal bezbarwna, nie ukryje dużych przebarwień. Nie nadaje się do
nieco starszych i delikatnych powiek, na takich nie jesteśmy w stanie jej dobrze
i szybko rozprowadzić, a po co męczyć oczy. Baza ma plus za to, że nie wywołała
u mnie podrażnienia, ale nie jest to produkt, który kupiłabym dla siebie po raz
drugi.
Mam nadzieję, że moja opinia była dla Was przydatna.
Uff…i po co mi tyle kosmetyków??
Druga część posta już jutro:)
Pozdrawiam, M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz