Witam Was
serdecznie,
Zgodnie z
zapowiedzią dziś druga część wpisu o ostatnio nabytych produktach Paese.
Pierwsze
zakupy, jak możecie sprawdzić tu, były udane i wyczekałam kolejną promocję, bo
chciałam więcej. Za drugim razem do koszyka powędrowały cienie, eyeliner,
lakier do paznokci i baza pod makijaż.
Ponieważ w
wakacje omijałam stoisko szerokim łukiem – były inne wydatki – nic nie
wiedziałam o letniej serii paletek cieni. Oczywiście natychmiast naprawiłam ten
błąd i stałam się posiadaczką paletki z trzema matowymi cieniami o wdzięcznej
nazwie Thaiti – nr 2.
Urzekł mnie
zwłaszcza najciemniejszy cień – szaro-brązowy w którym dopatrzyłabym się nawet głębi
fioletu. Trudno ten kolor opisać mi słowami, trochę błotny?, polecam pomacać
osobiście, w każdym razie to cień jakiego jeszcze nie posiadałam, mam podobne
ale jaśniejsze, bez tej głębi.
W paletce znajdują się jeszcze neutralny jasny
beż oraz „majtkowy” różowy (miałam podobny różowy mat z Prestige, lecz uległ
wypadkowi i nie przeżył), nie ma natomiast w niej lusterka. Dzięki temu jest
oczywiście lżejsza i tańsza – wiadomo coś kosztem czegoś. Pigmentacja dobra, co
widać na zdjęciach. Mam jednak wrażenie, że są innej jakości niż pojedyncze
cienie Paese. Beżowy jest kruchy, miałki, bardzo pyli i nieco się osypuje, nie
daje mocnego koloru. Różowy to jakościowo coś pośrodku między beżem a pojedynczym
brązowym cieniem zakupionym poprzednio. Do najciemniejszego nie mam natomiast
zastrzeżeń, pewnie po części dlatego, że obłędnie mi się podoba :).
W oko wpadł mi również pojedynczy perłowy (!) cień do
powiek o numerze 430. Mam nadzieję, że zdjęcia oddają efekt, bo to cień
duochrome, biała perła opalizująca na różowo.
Cień jest miękki, dobrze się
nakłada syntetycznym pędzelkiem lub palcem, ze względu na niemal kremową
konsystencję. Nie osypał mi się, grzecznie siedział w wewnętrznym kąciku oka
przez cały dzień. Skład porównałam z już wspomnianym brązowym cieniem Kaszmir
kupionym poprzednio. Na zdjęciu zestawiłam również kolorki wszystkich cieni na
dłoni bez bazy.
Nie ukrywam, że zakup eyelinera w kolorze
granatowym to czysty impuls. Po prostu stał obok cieni i się do mnie uśmiechał.
Lubię eyelinery w kałamarzu, a tych z Paese nigdy nie używałam.
Aplikator jest stożkowy,
nie jest to pędzelek i przyznam, że wolałabym cieńszy – do takiego jestem przyzwyczajona.
Eyeliner ma w sobie delikatne drobinki, a kolor jak na zdjęciu, nie jest zbyt
ciemny, szukałam czegoś do widocznej kolorowej kreski.
Jest całkiem trwały, ale nie jest to produkt wodoodporny. Nie blednie w ciągu dnia, nie wchodzi w zmarszczki i się nie rozlewa. Nie wiem, czy zdecydowałabym się na czarny bo go nawet nie oglądałam, a ten urzekł mnie kolorem.
Jest całkiem trwały, ale nie jest to produkt wodoodporny. Nie blednie w ciągu dnia, nie wchodzi w zmarszczki i się nie rozlewa. Nie wiem, czy zdecydowałabym się na czarny bo go nawet nie oglądałam, a ten urzekł mnie kolorem.
Moją uwagę
przyciągnął również piaskowy lakier do paznokci nr 324, czarny w butelce,
ciemno-grafitowy na paznokciu.
Pomalowałam nim wzornik (2 przeciętne warstwy),
bardzo dobrze kryje, ale jak na piasek dość długo schnie. Bardzo lubię piaskowe
lakiery, mam ich kilkanaście różnych firm i wszystkie schną szybciej niż klasyczne, a tu
odwrotnie. Dla wielu z Was może to być minus. Jeśli chodzi o trwałość to jest
zadowalająca, najszybciej ścierają się oczywiście końcówki – jak to w piaskach
bywa.
To mój pierwszy lakier z Paese i nie mam punktu odniesienia.
Ostatni produkt to korygująca baza pod makijaż. Szukałam
czegoś lekkiego, nieinwazyjnego na czerwone policzki. Do zakupu się przygotowałam,
czytałam o bazie wcześniej, oglądałam na zdjęciach i w filmach na YT.
Producent
zapewnia o efekcie delikatnie matującym, nawilżającym i optycznym maskowaniu
niedoskonałości skóry polecając ją do każdego rodzaju cery, szczególnie cery
naczynkowej. Baza w ładnym opakowaniu z pompką jest mleczna z zielonym
połyskiem. Pojemność to 15ml, przy aplikacji jest wydajna i ładnie się
rozprowadza, nie potrzeba jej wiele, a jak wiadomo, im cieńsze warstwy tym
lepiej. Na skórze jest przeźroczysta, a
zielone opalizujące drobinki faktycznie optycznie rozjaśniają zaczerwienienia. Czułam
efekt wygładzenia i nawilżenia, a wspomniane delikatne matowienie jest naprawdę
bardzo delikatne i w moich tłustych partiach nieodczuwalne, ale nie to jest
głównym zadaniem produktu. Reasumując, cera po aplikacji jest strukturalnie
wygładzona, bardziej ujednolicona kolorystycznie, oczywiście makijaż wygląda
lepiej z nią niż bez bazy.
Skład: CYCLOPENTASILOXANE (AND) DIMETHICONE CROSSPOLYMER
(AND) DIMETHICONE/VINYL DIMETHICONE CROSSPOLYMER (AND) DIMETHICONOL,
DIMETHICONE, ISODODECANE, CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE), MICA, TIN OXIDE,
TOCOPHERYL ACETATE, PHENOXYETHANOL (AND) ETHYLHEXYLGLYCERIN, PARFUM, EUGENOL,
HEXYL CINNAMAL, HYDROXYCITRONELLAL, BUTYLPHENYL METHYLPROPIONAL, LIMONENE,
LINALOOL. Główny składnik czyli CYCLOPENTASILOXANE jest
lotnym silikonem, czyli po pewnym czasie wyparowuje samoistnie z miejsca jego
aplikacji, o niskiej lepkości, nietłusty i nie jest
komedogenny, czyli nie zatyka porów (wg internetu;)). Użyłam ją kilkakrotnie
na cała twarz, ale wolę stosować ją jedynie na policzki i w okolice ust by „zgasić”
zaczerwienienia. Baza ładnie sprawdziła się również na dojrzałej skórze z przebarwieniami.
Do problematycznej cery tłustej wybrałabym jednak inny rodzaj bazy.
Wyznacznikiem udanych zakupów jest u mnie "używalność" nabytych kosmetyków. Tu, poza rozczarowującą bazą pod cienie, używam wszystkiego, co przy większych zakupach, nieczęsto mi się zdarza ;) Szok.
Mam
nadzieję, że moja opinia była dla Was przydatna.
Pozdrawiam,
M.