Witam Was serdecznie,
Dziś w cyklu o polskich
markach kosmetycznych przyjrzę się firmie Bell. Kosmetyki kolorowe Bell znam
jeszcze z czasów dzieciństwa, moja mama używała eyelinera z pędzelkiem, któremu
i ja w późniejszym czasie, i aż do wycofania z produkcji, byłam wierna.
Zresztą, mój pierwszy kosmetyk kolorowy, to właśnie konturówka do ust Bell.
Pamiętam również szpanowanie wazelinką do ust, którą Bell robił w tych samych
opakowaniach co kolorowe szminki :)
Wiele lat niedoceniany, dziś Bell znów wchodzi na salony za sprawą kilku
rewelacyjnych i kultowych już produktów. Również kontrakt z siecią dyskontową w
moim odczuciu okazał się strzałem w dziesiątkę i nawet uratował moją kreskę w
bezdrogeryjnej głuszy ;) Zakupiwszy dwa wodoodporne eyelinery specjalnie na
wakacje, zapomniałam je zabrać, co jak się później okazało wyszło mi na dobre
:P
W swojej kosmetyczce mam obecnie kilka produktów marki Bell, kilka już
mi się skończyło, a kilka zamierzam jeszcze kupić. Podzieliłam je na kategorie:
twarz, oczy i brwi, usta oraz paznokcie.
Rozświetlacz Face & Body Illuminating Powder kupiłam chyba w dniu
jego „premiery” i uśmiechałam się widząc po pewnym czasie bardzo pozytywne
opinie na jego temat. Uśmiechałam się bo to naprawdę super produkt. Kolor 03 w
opakowaniu żółty, na skórze opalizuje beżowo-szampańsko i właśnie tak jak
lubię, czyli subtelnie, bez świecenia i drobin. Bo generalnie, choć mam ich
kilka różnych marek, za rozświetlaczami nie przepadam, zwłaszcza w makijażu
dziennym. Bell sprawił, że zmieniłam zdanie. Polecam, polecam, polecam.
Drugi produkt do twarzy
który bardzo mi się spodobał to puder wykańczający Secret Garden w kolorze 01.
Może świetnie zastąpić rozświetlacz, jeśli nie lubicie tego typu kosmetyków, a
chcecie dodać skórze nieco świeżości i rozjaśnienia. Bo ten puder rozjaśnia co
należy podkreślić. Po długim i uważnym przypatrzeniu się można zauważyć
mikroskopijne drobineczki, które na skórze mają lekko satynowe wykończenie
dając wrażenie wypoczętej twarzy. 01 przypadnie do gustu wszystkim bladolicym, puder
jest z chłodnej gamy. Nakładałam go zarówno na całą twarz jak i na wybrane
partie jako rozświetlacz. Wystarczy odrobina nałożona najlepiej dużym,
puchatym, syntetycznym pędzlem i makijaż nabiera elegancji. Polecam, choć nie
wiem jak jest aktualnie z jego dostępnością, mogła to być limitowana edycja :/

Kolejny produkt to korektor w płynie Multi Mineral Anti-Age w
najjaśniejszym odcieniu 01. Korektor należy do tych zastygających i to bardzo
szybko. Jest też trwały. Zaraz po aplikacji ma kolor identyczny jak w
opakowaniu, niestety to co dzieje się kilkadziesiąt sekund później to jakiś
DRAMAT! Utlenia się w zastraszającym tempie i to do równie strasznego
pomarańczowego. Boleśnie się o tym przekonałam gdy nałożyłam go pod oczy,
zrobiłam makijaż i zbladłam. Pomarańczowa panda. Na zdjęciu korektor
bezpośrednio po nałożeniu i po 40 sekundach. Schnie i ciemnieje w oczach. NIE
polecam. Nawet przy ciemnej karnacji, ciężko go wyczuć, bo jednak jest bardzo
jasny tuż po aplikacji i łatwo z nim przesadzić.
W kategorii oczy i brwi od razu zaznaczę, że na zdjęciu brakuje tuszu do
rzęs Sexy, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył zwłaszcza fajną, elastyczną
szczoteczką i mocną czernią. Dobry produkt, choć przy końcu swej żywotności
coraz mocniej się osypywał.
Po zmianie koloru włosów na blond, potrzebowałam nowego produktu do
brwi. Zaryzykowałam wosk w wysuwanej kredce w kolorze 01 Blondynka. Kolor jest
jasny i neutralny, lekko wpadający w zielonkawe, zimniejsze tony, bez szarości
lecz nie ma w nim nic pomarańczowego. Nie potrzebuję mocnego utrwalenia brwi, choć
włoski są cienkie to dość zdyscyplinowane, jednak muszę je przyciemniać i
uzupełniać braki. Kredka dobrze się spisuje, czuć że to woskowy produkt, ale
ładnie oddaje kolor na skórę, bez konieczności mocnego przyciskania, co dla
mnie bardzo ważne. Porównując ją z kredkami Kobo (i Hean) oraz Avon, kredka
Bell najbardziej mi pasuje. W porównaniu z Maybelline Color Tattoo 40 Permanent
Taupe wypada już dużo słabiej. Najbardziej doceniam ją na wyjazdach, bo to
jednak produkt typu 2w1, czyli kolor+utrwalenie oraz nie potrzebuje do niej temperówki
ani żadnych dodatkowych pędzelków czy aplikatorów. Kredki-woski Bell dostępne
są w kilku kolorach i myślę, że warto przyjrzeć im się bliżej.
Szukając zamiennika wymienionego Color Tattoo zwróciłam uwagę na matowe,
hipoalergiczne cienie w kremie Bell. Wybrałam dwa odcienie, beżowo-cielisty 01
z zamiarem używania jako bazy na powieki oraz 02 który do złudzenia przypominał
mojego ukochańca.
Zestawienie kolorów widoczne jest na zdjęciu poniżej. 02 jest
ciemniejszy niż 40 Maybelline, ma też mniej szarych tonów, ale nadal pozostaje
świetnym odcieniem do podkreślania brwi. 01 kolorystycznie po roztarciu nadaje
się jako baza pod cienie sypkie, ale... Nabierając produkty pędzelkiem podobała
mi się ich miękka formuła. Mam jednak wrażenie, że na skórze są dużo bardziej
suche i ciężej się z nimi pracuje niż np. z Maybellinem. Może to kwestia
szybkiego zastygania, bo w końcu to produkty wodoodporne? Ostatecznie 01 nie
sprawdził się u mnie jako baza, bo nie jest wystarczająco długo lepki i cienie
prasowane czy sypkie po prostu mi się nie trzymają. 02 do brwi służy nieźle,
minusem jest tylko zbyt ciemny kolor, bo kolory tych cieni są naprawdę bardzo
intensywne. Wodoodporność również nie na żarty, bez oleju lub płynu dwufazowego
ani rusz. Na korzyść przemawiają opakowania, lekkie bo plastikowe, mniejsze niż
Color Tattoo przy tym wydaje się tej samej pojemności (ani na jednym ani na
drugim nie ma gramatury, ale wygrzebałam oba z opakowań i porównałam), a w
środku dodatkowe zabezpieczenie przed wysychaniem w postaci przeźroczystej
nakładki oraz, oczywiście, cena. Jako samodzielne, wodoodporne cienie – tak,
jako baza pod cienie – nie, jako pomada do brwi – tak. Najlepiej oceńcie sami.
Ostatnie dwa produkty z kategorii oczy i brwi to eyelinery. Jak
wspomniałam, jeden z nich uratował mój makijaż na urlopie. Perfect Eyeliner 01 bo
o nim mowa to moje odkrycie i nowa miłość. Eyeliner z cienką, filcową końcówką,
dostępny był tylko w kolorze czarnym, kupiony „z braku laku” okazał się
przebojem. Oto zauważone przeze mnie plusy: trwałość! - nie rozmazuje się, nie
kruszy, trzeba zmywać olejem a i ten czasem mi nie domywa; kolor! – super
czarny; formuła/aplikator! – nie wiem jak Bell to zrobił, ale to pierwszy
eyeliner w pisaku (a mam ich kilkanaście) któremu „nie brakuje tuszu” a filc na
końcówce nie zbiera cienia z powieki i się nie brudzi! Byłam ogromnie
zdziwiona, gdy przyszło mi przetrzeć końcówkę, po, uwaga, 6 tygodniach
codziennego stosowania! Kupiłam go w pierwszym tygodniu sierpnia, używam (z
ręką na sercu) codziennie i myślę, że zaczął troszkę przerywać, bo po prostu
się kończy. Jestem bardzo zadowolona, bo nareszcie znalazłam swój eyeliner
doskonały J Zdaję sobie sprawę, że
u kogoś może zachowywać się zupełnie inaczej i być (oby nie) totalną kiszką,
ale dla mnie to No. 1!!! Szybko dodam, że kupiłam wtedy dwa eyelinery, tak na
wszelki wypadek, nauczona doświadczeniem. Drugi, Perfect Dip 08 w kałamarzu, okazał
się niemiłym rozczarowaniem, co dobrze widać na zdjęciu. Przerywa, marze się,
ciężko dołożyć produkt i zakryć prześwity, nie jest czarny, filcowa końcówka
natychmiast jest brudna od cieni. Zdecydowane NIE dla tego bubla.
W kategorii usta, tylko
dwa produkty, kultowy Lip Tint kolor 5 oraz pomadka Velvet Story kolor 02. Lip
Tint to atrament, barwiący usta (i ręce…) czasem nawet na kilka dni. Po
wyschnięciu, tworzy suchą, matową warstwę przez którą widać naturalne usta w
odpowiednio zmienionym kolorze. Nie zostawia śladów i nie rozmazuje się nawet
gdy jem coś tłustego. Niezastąpiony na wielkie imprezy, uwielbiam go jako bazę
pod trwałe szminki by zamurować je na ustach. Kolor 5 to żywa, zimna fuksja.
Pomadka Velvet Story w spokojnym, beżowo-różowym odcieniu nude jest dość trwała
i po aplikacji ma faktycznie aksamitne wykończenie. W czasie noszenia wysycha i
zasycha, jednak na tyle wolno, że przy pierwszym użyciu zdążyłam ją trochę
„zjeść” i zastygła mi z prześwitami… Nie spodziewałam się tego, bo nie chciałam
kolejnej mocno matowej szminki tylko właśnie coś subtelniejszego a tester w
sklepie właśnie na to wskazywał. Trzeba się przyzwyczaić do takiej formuły.
Pomimo fajnego kolorku, używam sporadycznie, bo zwyczajnie nie chce mi się na
nią czekać. Nie mogę jej z czystym sumieniem polecić, ale nazywać bublem to za
dużo. Jest dziwna. Ja nie kupię już pomadki z tej linii, bo to nie dla mnie.
Na deser zostawiłam lakiery do paznokci. Trzy z nich kupione dawno temu
i o dziwo, wciąż dobre :), jeden to nabytek z
przed 2 miesięcy. Zacznę od nowego, bo widocznie się wyróżnia jego kwadratowa
buteleczka. Bardzo podoba mi się to opakowanie i chyba trochę zaważyło na mojej
decyzji o zakupie. Drugim atutem jest kolor – 01 – czyli brudno-różowy nude,
idealny dla mojego odcienia skóry. W domu okazało się, że lakier ma duży,
płaski, zaokrąglony na końcu pędzelek, zupełnie jak lakiery Salon od Sally
Hansen. Kolejny plus.
Jednak dla mnie to wszystko nieważne, bo ja dzielę
lakiery na takie, które mi się trzymają i na całą resztę. Dobry lakier (baza i
Seche Vite obowiązkowo) na paznokciach utrzymuje mi się jakieś dwa dni. Bell
dochodzi do trzech. Nic więcej dodawać nie muszę :)
Pozostałe widoczne na zdjęciach lakiery, są całkiem przyjemne, choć w
moim odczuciu gorsze jakościowo od nowej linii. Trzymają mi się tak, jak prawie
wszystkie inne lakiery, czyli od rana do wieczornego prysznica. Ale to nie jest
dobry wyznacznik, bo „normalnym” ludziom większość lakierów, szczególnie
zabezpieczonych top coat’em trzyma się dobrze. Na uwagę zasługuje biały lakier
do francuskiego manicure’u nr 01, który bardzo dobrze kryje już w jednej
warstwie (na zdjęciu właśnie 1 warstwa) a biel nie jest rażącą polarną bielą i
we „frenczu” wygląda wyjątkowo korzystnie.
Różowy, perłowo-drobinkowy lakier nr
S06 o chłodnym odcieniu i srebrzystej poświacie zapewnia pół-transparentne
krycie i ładnie tuszuje nierówności płytki. Najlepiej wygląda na innym różowym
lakierze jako dyskretny akcent. Podobne właściwości ma drugi perłowo-drobinkowy
lakier, w beżowym kolorze nr 06, dedykowany, podobnie jak biały, do
francuskiego manicure’u.
Mam nadzieję, że wpis
choć trochę przybliżył Wam produkty marki Bell.
Pozdrawiam, M.